On the road again, czyli szczypta fantazji

 

On my Way

Późne popołudnie. Słońce znajduje się nisko nad horyzontem. Jadę ekspresówką do Warszawy. Zatrzymanie się i zrobienie zdjęcia nie wchodzi w grę.

Obok, na fotelu pasażera spoczywa moja wysłużona lustrzanka z czterdziestoletnim obiektywem. Mam je ze sobą niemal wszędzie, ponieważ jakiś czas temu tak postanowiłem. Można pomyśleć, że to zbędny bagaż, przecież w smartfonie aparat jest zawsze pod ręką, a jednak to nie to samo. Nie dla mnie. 

Tyle już lat minęło... 

Od kiedy wsiadłem pierwszy raz za kółko, obiecałem sobie zrobić przynajmniej jedno zdjęcie w drodze z każdej odbytej podróży. Od tylu już lat nie dotrzymywałem tej obietnicy... Zawsze "będzie lepsza okazja", albo zwyczajnie "trzeba się spieszyć", więc "następnym razem". I tak z podróży na podróż, z roku na rok. Tym razem poczułem, że nie mogę po raz kolejny odkładać i muszę wykonać JEDNO zdjęcie, choćby było nieostre, źle wykadrowane, pospieszne. Przyznać muszę, że wyszło całkiem nieźle, pomimo faktu, że pstryknięte przez brudną szybę i w trakcie jazdy. 

Kiedy teraz na nie patrzę, wiem w jakim byłem nastroju, o czym myślałem i co czułem, dlatego skłonny jestem uznać, że to udany kadr. Mieszanka młodzieńczych marzeń, szczypta dorosłych zawodów i odrobina przenikającej to wszystko fantazji, która nieskończenie każe szukać i mieć nadzieję, że za którymś z kolejnych zakrętów kryje się coś więcej... 

Projekt

Nie wiem czy uda mi się w czasie kolejnej podróży przez kraj (a czeka mnie kilka przejazdów jeszcze w tym miesiącu) kontynuować właśnie rozpoczęty "projekt" (jeszcze w cudzysłowie, jeszcze niepewnie), ale wiem, że tym razem spróbuję. Szczególnie że mam tych projektów w głowie coraz więcej i więcej. Gromadzą się tam od lat i rozpychają łokciami, próbując znaleźć, każdy sobie, jakiś komfortowy zakątek w granicach mojego umysłu. Tak im tam dobrze, że mimo ścisku i, nie oszukujmy się, mocno ograniczonej przestrzeni, nie mają zamiaru ustępować innym miejsca i opuszczać wyjątkowo wygodnych, choć ciemnych i skrytych, zakamarków mojej mózgownicy. Łapię je czasem, niczym profesor Dumbledore w Myślodsiewni i wyciągam na światło dzienne wyłuskując pojedyncze włókienka, samotne kadry, urwane zdania. I w tym oderwaniu gubi się ich sens, tracą znaczenie, zatem zapominam o nich na kolejne tygodnie, miesiące, lata. 

Studnia

Bo czym na przykład jest studnia? Studnia to studnia. Czym jest i jaka jest jej funkcja widzi każdy. Nie sztuka zrobić zdjęcie studni i napisać, że czerpie się z niej wodę. W takim ujęciu nie ma nic, co usprawiedliwiałoby wysiłek włożony w wykonanie zdjęcia takiego urządzenia i skrobania na jego temat mniej lub bardziej złożonych zdań. No, pomijając oczywiście estetyczno-etnograficzny wymiar, ale to już dziedzina nauki a tej (ze względów czysto laickich) unikam jak ognia. Jednak gdzieś w fałdach papki noszonej tuż za oczami umościł się wygodnie może niezbyt inteligentny, ale jak sądzę całkiem uroczy projekcik, którego znaczenie, gdy już dostanie szansę na zaistnienie, może pomoże mu dojrzeć do postaci przynajmniej dość inteligentnego projektu? Na tyle inteligentnego, że mimo poniesionego ryzyka związanego z opuszczeniem wygodnej miejscówki korzyści okażą się wystarczające, by usprawiedliwić jego ujawnienie się światu? 

On the road again

Jestem przekorny. Padam ofiarą swoich figli. Kombinuję jak koń pod górę. Nie potrafię żyć w bezruchu, ale się nie ruszam. Nie potrafię nie myśleć, a jednak bywam w tym zatrważająco bezmyślny. Kiedy wyglądam na najbardziej zamyślonego, to prawdopodobnie właśnie w tym momencie nie ma nic dalszego od prawdy. Kiedy myślę o czymś, to przychodzą mi do głowy tematy związane ze wszystkim tylko nie z tym, o czym - zdawałoby się - myślę. 

Mój umysł jest dla mnie zagadką. Jednak nie taką, którą z satysfakcją się bada i dąży do rozwiązania. To byłoby zbyt oczywiste. Taka proza mnie nie pociąga.  Jest dla mnie zagadką raczej tego typu, że zastanawia mnie, gdzie on się podziewa? Jest dla mnie niczym poezja: lubię, lecz ni w ząb nie rozumiem. 

Tylko w kilku sytuacjach, policzalnych na dwóch, góra trzech palcach jednej ręki, wszystko się odmienia. Myśl staje się solidna, nawet jeśli dotyczy płynnych tematów. Wzrok pozostaje skupiony i skoncentrowany na celu, choć wyraźnie dostrzega szczegóły wszystkiego wokół. Słowo staje się... ciałem (nie ch ciałem!). Chyba po prostu wtedy mówię, co myślę i to współgra ze sobą nawzajem i z rzeczywistością. Brzmi górnolotnie, nieprawdaż? No właśnie: prawdaż. 

Jadę. Światło zachodzącego słońca złoci ekrany przy drodze, intensywną czerwienią zakrwawia kładki dla pieszych. Przydrożne lampy, choć jeszcze nie czas, już płoną srebrem. Za moment wszystko zgaśnie. 

Czy jeszcze zdążę do kolejnego zakrętu, żeby choć rzucić okiem...?


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Stara miłość