Uprawiałem kiedyś wspinaczkę. Ok! Może nie na wielką skalę, ale jednak chodziło się w Prządkach i Rzędkowicach. Później problem z kolanem. Później dupa za ciężka, by następnie rzuciło się na umysł. Podobnie było z modliszką, jazdą na nartach.
Jak to jest, że człowiek szuka wymówek, by uciec od siebie tak daleko?
Słucham właśnie płyty Clannadu "Crann Ull", którą kupiłem 12 lat temu w Stanach. I wróciłem na moment do tego stanu świadomości, który wywierał na mnie wpływ wtedy właśnie. Chcę do USA - lecę. Chcę w góry - no problem! Polesie? Mój Boże! Przecież to rzut beretem!
Zapał potrwa do momentu, gdy płyta gra i jest słońce. Wieczorem usiądę nad książką i będę studiował szlak niebieski, żółty, zielony, czerwony i czarny, aż trafi mnie szlag i pójdę śnić.
Tyle, ze ostatnio nic mi się nie śni...