Bieszczady jak co roku...
Wędrówka z plecakiem, ludzie, zwierzęta, ogniska. Nie był to może klimat dawnych wypraw z nocowaniem w bacówkach, szałasach i pod chmurką, ale nie szkodzi. Były za to wyrypy i dobry klimat, nieoczekiwane spotkania z rzadkimi gatunkami zwierząt oraz poszukiwanie i znajdowanie tych mniej rzadkich, ale równie ciekawych.
Jednak przede wszystkim wędrówka. Szlak. Parcie przed siebie, czasem do ostatnich sił z nagrodą w postaci przeogromnej satysfakcji, że nie jest jeszcze ze mną tak źle i oczywiście zimnym piwem na koniec.
No i te setki przywiezionych zdjęć, z których olbrzymia większość nie nadaje się do oglądania... Zdziwiło mnie, że tak trochę obojętnie to przyjąłem. Może nawet nie tyle obojętnie, co lekko. Mam masę obrazów w głowie, zapamiętanych, nieco "edytowanych" przez pamięć i wyobraźnię. Te na karcie i tak nie mogłyby im dorównać. Najbardziej pamiętam te, których nie zrobiłem, jak choćby nie wykonane zdjęcie przesympatycznej żmijki koloru miedzianego, która niespiesznie przecięła mi drogę na podejściu pod Caryńską. Akurat wtedy nawet telefonu nie miałem pod ręką, bo parę minut wcześniej schowałem go do plecaka (tak mi ciążył w kieszeni spodni).
Odwiedziny pod Chatą Socjologa, w bacówce Jaworzec... Najlepsze wspomnienia z "moich" Bieszczad, to właśnie te miejsca... Wierzę, że jeszcze nie raz tam zaglądnę, choćby tylko na chwilę, by tak jak ostatnio usiąść na polanie na starym pniaku i popatrzeć sobie w dal (i w siebie) i może zobaczyć przez mgnienie myśli to, co przeminęło.
W Bieszczadach bywam w miarę regularnie, ale dwa tygodnie za jednym razem... Miodzio!
Komentarze