Nike z Lasów Kozłowieckich

 


czyli o braku inspiracji i co z tego?

No właśnie. Jak to jest z tą inspiracją? Jasne, że fajnie jest słyszeć nieustanny łopot skrzydeł muz, które nic innego nie mają do roboty niż tylko latać wokół ciebie i zagrzewać do twórczego boju, ale wiadomo...

W bajki można wierzyć, tylko:     co z tego?     Można też wysyłać, jak wmawiają różni guru, informację w pole kwantowe i... cieszyć się obfitością wszystkiego, bo (wg wielu z nich*, jeśli dobrze usłyszałem) skutek może poprzedzać przyczynę! Czyli np. już jesteś płodnym i rozchwytywanym twórcą, choć jeszcze nie podniosłeś się z fotela...

Tylko... Wszystko to grubymi postronkami dziergana ŚCIEMA! Śniąc o muzie budzisz się któregoś pięknego dnia z ręką w nocniku; wysyłanie informacji w pole kwantowe kończy się tym, że tkwisz w fotelu i produkujesz coraz bardziej wyszukane intencje, afirmacje i kto wie? Może nawet osiągniesz w tej sztuce nigdy wcześniej nie spotykaną biegłość... Nie dowiesz się o tym, co prawda, bo wszystko to posłałeś gdzieś tam...

Cisza Yáckta**

Czas na ciszę! Kiedy nie ma pomysłu mój umysł ma tendencję do galopowania wzdłuż i wszerz, łapania za liany dendrytów i huśtania na wszystkie strony w iście tarzanim stylu. Czaszka puchnie, oczy zachodzą mgłą, bo przecież trzeba na coś wpaść! Już teraz! Natychmiast! W tym chaosie, kiedy rozpędzone impulsy zderzają się powodując kolizje i korki, rzucam się w różne strony, z książką w ręku chwytam gitarę, ale już myślę o robieniu zdjęcia, by  po chwili "zaraz, może coś napiszę?"!

Uratować może mnie tylko cisza. 15-20 minut medytacji. Jadę do lasu. Nie mam pojęcia jakie zdjęcia zrobię. Czy w ogóle jakieś. Po prostu idę. Od drzewa do drzewa, po śniegu, między trawami. Patrzę, słucham. Udaję, że mnie nie ma. Chodzi mi tylko o to, żeby słyszeć i widzieć wszystko, oprócz siebie samego

Kwandu!***


Zdjęcia robię bez przekonania, choć głównie bez przekonywania siebie, że muszą być jakieś, o czymś, z jakiegoś powodu. Złudne trzepoty skrzydeł miziających mnie po licu muz ignoruję. Myśli - brak. Bynajmniej, wcale nie dlatego, że wysłałem je w kwandu! Podsumowując, nie mam żadnych oczekiwań. 

Ok, ok. To stan idealny! Jasne,  że coś tam z tyłu łaskocze w mózgu i szepcze "byłoby super, gdyby...", ale staram się nie przywiązywać do tego zbyt dużej wagi. Zbyt często wracałem z pleneru zawiedziony. Tymczasem...

Νίκη****

Wyłoniła się bezgłowa i uskrzydlona (znowu te skrzydła?!). 
Martwa jak głaz, ale jakże wymownie górująca nad otoczeniem całym swoim jestestwem. Piękna inaczej, tak naturalnie. Jedyna w swoim rodzaju. W powłóczystej szacie, opalona piorunem, zastygła w bezruchu. Tryumfalnie czarno-biała. Wymowna, niewypowiedziana. Niedopowiedziana, nie-do-pokazana. Samotna niczym opuszczona wyspa. 
Bezludna, 
bezdrzewna. 
Wiecznie nieporuszona.  




____________
*Ze względu na dobre imię ofiary podam tylko inicjał przykładowego imienia: J. Dispenza (pHd)
**O tym kiedy indziej...
***Nie szkodzi. Wcale się nie dziwię. Nie jest takie oczywiste połączenie pola kwantowego z niewyszukanym wysłaniem, gdzie pieprz rośnie...
***czyt. Nike (nie "najki", brońcie bogowie!)


 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Taniec Słońca