Drzewo
Nie wiem kiedy to się stało. Wyrosło przede mną nagle. Na chwilę zamknąłem oczy i trach! Już jest.
A wydawało się tak pusto, tak spokojnie. Przystanąłem dosłownie na moment. Zamknąłem oczy. Zrobiło się ciemno. No dobrze, może to nie był moment, może minęło trochę więcej czasu. Kiedy znowu się obudziłem wszystko było nie tak!Tak sobie wyobraziłem przebudzenie niebieskiego auta. Nie wiem jaka jest jego marka (może jest tak stare, że w czasach, gdy powstało, jeszcze nie znane były marki?).
Czasem zamykam na chwilę oczy. Dosłownie mgnienie, mrugnięcie... Otwieram i trach! Przede mną nagle wyrosło Coś, czego wcześniej nie było i co w żaden sposób nie sygnalizowało, że się pojawi. A jednak. W zasadzie, to niemal co chwilę tak się dzieje. Przyzwyczaiłem się. Kiedyś nazywałem to blokadą. Dziś już nie. Jest tego tyle, że nawet numerowanie nie miałoby sensu.
Najpierw pojawiły się porosty i mech. Z czasem zaczęły pojawiać się rysy i zadrapania, w miejscu których karoserię rudym kolorem zabarwiła rdza. Następujące po sobie przez lata zmiany temperatur zaczęły pokonywać gumowe uszczelki i kropla za kroplą woda wdzierała się coraz dalej i dalej.
Nie tędy droga. Wszędzie coś wyrasta. Kręcę się w koło, choć wydaje mi się, że dokądś zmierzam. To znana historia. Zagubieni w lesie wędrowcy wyruszają przed siebie zostawiając na drzewach znaki po to tylko, by po wielu dniach wędrówki dotrzeć w to samo miejsce. Przed to samo drzewo. Zawsze wraca się do starych przeszkód, jeśli próbuje się udawać, że nie istnieją.
Potem pod maską coś zachrobotało, pedał gazu wciśnięty do deski wbił się w podłogę i już tak pozostał. Fakt bez znaczenia, bo silnik i tak odmówił posłuszeństwa dawno temu. Nie wiadomo jak potoczyły się losy czterech kół, ale zniknęły bez śladu. Może chociaż im się udało?
Coś w środku mówi mi, że to inne coś, co pojawiło się przede mną tak (niby) nagle, to wcale nie przeszkoda. To stopień, którego nie powinienem omijać ani udawać, że go nie ma. Tyle, że ten głos jest bardzo słaby, ledwo go słychać. Może nawet wcale go nie ma?
Powoli, miesiąc po miesiącu, rok po roku, samochód przestawał być samochodem a stawał się częścią zdezelowanego świata. Po szybach zostało wspomnienie, zresztą tak samo po drzwiach, podwoziu i całej reszcie. Niebieska farba karoserii przyciąga wzrok w pochmurne dni. W pogodne wtapia się w krajobraz. Jakby żadnego samochodu nigdy tu nie było.
Bo na drzewo można się wdrapać, mówi natrętny głos. Kiedyś wdrapywałeś się na każde. Co się z tobą stało? Och, zdarzyło się nawet, że z dziadkiem ścinałeś drzewa ręczną piłą. A teraz stoisz i się gapisz jak wół.
I powoli, niemal niezauważenie pojawiły się rysy i zadrapania. Coś zaczęło rdzewieć, a coś odpadło. Ot, tak, po prostu.
Komentarze