01 sierpnia 2024

Jesion



 Zwykły jesion. Drzewo jak tysiące innych drzew dla innych ludzi. Dla mnie jest to jedno z tych wyjątkowych drzew, które od zawsze stoją na mojej drodze i obok których nie mogę przejść obojętnie. 
Podzamcze w dziecięcych czasach stanowiło wspaniałą siłownię na wolnym powietrzu. Również boisko, bieżnię, tor rowerowy i tor przeszkód. Czasami nawet szlak wypraw survivalowych. Stanowiło też podstawę i miejsce akcji wielu moich snów, nawet w czasach od dawna nie-starówkowych. Jedną z moich ulubionych młodzieńczych aktywności było skakanie po drzewach. W trwających właśnie igrzyskach nie ma takiej kategorii, ale zapewniam, że dyscyplina ta często wymagała zaangażowania ciała, umysłu jak i ducha. Brak ducha wiązał się z możliwością stania się ofiarą dowcipu, którego najbardziej ekstremalną formą było ściągnięcie portek do kostek, kiedy delikwent trzymając się kurczowo gałęzi odmawiał puszczenia jej i zeskoczenia na ziemię. 

***

Wołał. Za każdym razem to robi. I za każdym razem skutecznie. Ilekroć bym tamtędy nie przechodził - zawsze się zatrzymam, popatrzę. Zauważę. Tym razem wołał wyjątkowo... wyraziście. Jedyne drzewo na błoniach, które tak intensywnie złociło się w świetle zachodzącego słońca. Nie sposób było oderwać od niego oczu. Przez krótką chwilę pomyślałem, że sprawdzę... Podejdę, zerknę na konary pomiędzy liśćmi. Może znów tam siedzi? Może znowu coś do mnie powie? Może znowu przyjdzie mi z pomocą w jakiejś naglącej sprawie, tak jak dawniej...?

"To bardzo rzadka odmiana! Prawie nie istniejąca! Siedzi na gałęzi! Czarny ryś! ", sprawdzam czy mi się coś nie przywidziało. Stoję bezpośrednio pod nim. Reszta chłopaków została w tyle. Spoglądam znowu. 
"Jednak jest rudy! ",
krzyczę. 
"Pomogę wam.", spoglądam na niego z otwartymi szeroko oczami.
"To mówiący ryś! On mówi! Pomoże nam!", wpadam w euforię! Czuję jak  serce skacze mi w klatce piersiowej. Prawie unoszę się nad ziemią, kiedy rozpiera mnie olbrzymia, przenikająca wszystko radość! 

A wszystko zaczęło się od porwanego dziecka... Szliśmy właśnie na Podzamcze, pewnie żeby pokopać piłkę. Jak zawsze było nas kilku chłopaczków w krótkich spodenkach. Nagle obok nas rozległ się wrzask zrozpaczonej kobiety: "on porwał moje dziecko!". Wskazała w stronę ogródków działkowych, dziś oddzielonych od błoni czarnymi pasami Alei Unii Lubelskiej. Wtedy jednak... wystarczyło przebiec z porwanym dzieckiem przez trawnik, między drzewami, pustą przestrzeń i schować się w gąszczu mikrozabudowań i drzew ogródków działkowych. A wtedy szukaj wiatru w grządkach...

Rzuciliśmy się z chłopakami w stronę niknącego między drzewami porywacza, ale byliśmy zbyt daleko od niego, by pościg miał szansę powodzenia. Wtedy odezwał się głos dochodzący z korony jesionu: "pomogę wam".

Niestety, gdy tylko zeskoczył z drzewa i ruszyliśmy w drogę... historia się skończyła. Pewnie gdzieś tam, w innym świecie dorwaliśmy drania. Jednak tego już nigdy się nie dowiem. 

***
Za każdym razem przechodząc obok jesionu wspominam tę historię, bo coś z niej we mnie zostało. Spotykałem później jeszcze przemawiające ludzkim głosem zwierzęta, czasem sam stawałem się jednym z nich, choć zazwyczaj bez tej człowieczej przypadłości. 

Na tym jednak konkretnym drzewie siedział ten konkretny ryś. I pewnie zawsze już będę z szybszym biciem serca zbliżał się do pnia, spoglądając z nadzieją pomiędzy liśćmi i gałęziami czy przypadkiem gdzieś tam nie dojrzę rudego futra... 

Może jednak...?




Brak komentarzy: