27 października 2012

Zakopane

Jadąc do Zakopanego z Gosią i Lenką wierzyłem, że wreszcie nadszedł czas na pokazanie córce gór... Wziąłem wiele pod uwagę, ale nie to, by zabrać ze sobą parasol. Dzwonię do rodziny: w Lublinie śnieg. Dowiaduję się w Zakopanem, że w Radomiu śnieg. A tutaj mży, pada, wieje, mgła taka, że ledwo widać cokolwiek (poza samym miastem). Na chwilę tylko z oparów wyłaniają się szczyty, by już po kilku sekundach zniknąć znów w deszczowych chmurach. Mieliśmy jeden moment przejaśnienia, gdy nawet zaświeciło słonce. Wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że akurat siedzieliśmy w restauracji i wsuwaliśmy naleśniki z jabłkiem w polewie czekoladowej. Wychodzić w takim momencie byłoby w najwyższym stopniu kontrowersyjne. Nie zrobiłem żadnego zdjęcia. Może jutro. Choć z tego, co wiadomo na ten moment, raczej nie ma co liczyć na cud. Ale jestem z żoną i córką w Tatrach. To już coś. :)

Brak komentarzy: