20 lutego 2010

Błyskawica

Niesamowite i tajemnicze szepty nocy podbiegunowej drżały w powietrzu. Był zmierzch, wczesny zmierzch długich szarych miesięcy; bezsłoneczny mrok opadał szybko na zakrzepły kraj, położony na północnym cyplu amerykańskiego kontynentu powyżej Kręgu Polarnego. Ziemię kryło tylko niespełna dwanaście cali śniegu, miałkiego i twardego niby kryształki cukru, lecz ziemia sama zamarzała na cztery stopy w głąb. Było sześćdziesiąt stopni poniżej zera.
Tak rozpoczynają się przygody Błyskawicy, ni to psa, ni to wilka; i psa i wilka. Dzikość i udomowienie, dwie dusze (tak na przekór, tak niemal szamańsko) w jednym ciele.

Dawno już nie jechałem pociągiem. Kiedyś to było takie naturalne, że jeśli w dal, to tylko pociągiem i podziw dla mijanych za oknami widoków. Pola, lasy, przejazdy kolejowe, gdzie (ha,ha,ha) Oni musieli stać i czekać, bo my jedziemy! Bo nas ciągnie, rwie i wyrzuca w przestrzeń! Bo żywioł nie do powstrzymania, bo łaska pędu! Bo my jesteśmy więksi, szybsi i sprytniejsi!

Dziś chciałbym przed tym pędem pokłonić głowę i wyciągnąć ramiona, by go pozdrowić. Codziennie na przystanku myślę o tym, czy podjedzie; konduktor każe zamykać drzwi, bo początek, ruch i pęd!

Za plecami (zupełnie przypadkowo) Myszkowski śpiewa:
Wolność, to jest niebo
Niebo nieuwięzione
A przecież obiecałem sobie, a w postanowieniach nie jestem mocny, że o wolności przez najbliższy miesiąc nic. Dlatego bombarduje mnie wszystko dokoła ze zdwojoną siłą. Dlatego idę na przystanek. Codziennie.

1 komentarz:

Holden JAREK Cyprian pisze...

codziennie walczysz, próbujesz...

i zyskujesz...