27 grudnia 2009

Św. Apostazja

Jeszcze nie wybudzając się całkowicie z klimatu świąt, uzmysłowiłem sobie, że od paru tygodni w mediach pełno było tematów związanych pośrednio z tym okresem. Artykuły i wywiady na temat dlaczego odchodzę (apostazja) oraz dlaczego nie obchodzę (?).

Najbardziej uderza zawziętość z jaką ludzie rzucają się na kawałek świstka poświadczającego ich zerwanie z instytucją kościoła. Ci zatwardziali ateiści przechodzą prawdziwe męki poświęcenia, żeby uzyskać potwierdzenie od instytucji i przedstawicieli wiary, która nic dla nich nie znaczy! Przyznaję, iż jest to niezwykłe zjawisko. Sam, na pewnym etapie życia miałem bardzo antyduchowe nastawienie do świata, zaś kościół był dla mnie zwykłym ośrodkiem skupiającym ludzi, którzy myślą inaczej. Przez głowę nie przeszło mi, by zabijać się o potwierdzenie z jego strony, że z mojej strony to koniec. Podejrzewam, że różnica tkwi gdzieś w wierze. Oni muszą wierzyć, że ten papier jest im do niewiary niezbędnie potrzebny.

A może chodzi o zwykły szum wokół siebie i tego, że jest się tak wyjątkowym? To z pewnością daje prestiż: walka z niechętnym, opryskliwym księdzem, szarpanie się z potężną i zakłamaną instytucją, wreszcie ostateczne zwycięstwo! Przecież to wzorzec mitycznej podróży bohatera!

Kolejnym z głównych zagadnień jest tradycyjny już wśród młodych zwyczaj nieobchodzenia świąt. A właściwie obchodzenia ich z daleka. Powody mogą być bardzo różne (pomijam banalną niewiarę) - mam dość świąt przy telewizorze, fałszywej życzliwości, udawania, przejadania się, składania życzeń i otrzymywania, co roku takich samych itp. Odnoszę wrażenie, że coś zostało tu namieszane. Jeśli mam dość - zmieniam to, zamiast uciekać z podkulonym ogonem i szukać taniego usprawiedliwienia. No chyba, że ktoś jedzie w góry i lasy. To rozumiem! Ale to z kolei nie wyklucza świętowania.

A ja wciąż daremnie czekam na argumenty oparte na własnej odpowiedzialności za przebieg świętowania. Do tej pory chyba na żaden nie natrafiłem, więc nieustannie szukam. A gdy odnajdę - kto wie...?

5 komentarzy:

Anka W. pisze...

odpowiedzialność za przebieg własnego świętowania
....

może ktoś zwolniłby... :)

Anonimowy pisze...

czasy, w jakich żyjemy i biurokratyczne państwo, z którym stykamy sie na niemal każdym kroku sprawiają, że jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że słowo mówione nic nie znaczy, a jeśli nawet coś znaczy, to i tak dopiero słowo pisane ma większą moc sprawczą. Potrzebujemy papierków na wszystko.

Tomek "szamanick" Torój pisze...

I trzeba się buntować! Trzeba walczyć o słowo żywe, o opowieść snutą wieczorami w jurcie, tipi, wigwamie, chacie, pod gwiazdami!

Moc sprawcza słowa mówionego jest olbrzymia, ale wymaga pamięci, dlatego człowiek się go boi i woli mieć zapisane. Człowiek nie chce pamiętać.

zuzamoll pisze...

Ja mam czesto wrazenie, ze rozne postawy sa po prostu modne...najwazniejsze jest nie to, zeby byly "nasze", ale zeby byly oryginalne, rozne,inne. Teraz niemodnie jest byc poboznym, obchodzic Swiat a nawet bycie hetero bywa jakies dosc passe :)

Tomek "szamanick" Torój pisze...

No właśnie, rządzi nami moda i wstyd. Bycie passe jest żenua :) Dlatego też jest sprytna sztuczka polegająca na tym, by olać modę! :) Być poza i nie przejmować się żadnym wiodącym nurtem. Taplać się w swoim kanaliku i cieszyć, że można. Ale bycie, jak to mawiają geje, heterykiem... Ukuli termin, który najbardziej przypomina brzmieniem, jakieś poważne umysłowo-weneryczne schorzenie... Ech, świat schodzi na homo... :D