18 lipca 2008

Hola!


Dużo upłynęło wody od ostatniego wpisu. Nie wiedzieć czemu, czuję się za ten stan rzeczy odpowiedzialny. Niniejszym dokonuję wpisu.

Alcala de Henares - miasto bocianów. Niemal na każdym kościele bocianie gniazda. Bociany nocują stojąc na metalowym krzyżu na szczycie kościelnej wieży. Stoją na czubkach wysokich drzew. Kołują nad głowami. Gdyby tak było w czasach Miquela de Cervantesa, to obawiam się, że Don Quijote nie z wiatrakami by walczył.


Byłem na południu. O wschodzie, w południe, o zachodzie i o północy. Chcąc być dokładnym powinienem dodać, że równo przez tydzień. I muszę przyznać, że łatwo jest polubić również południową stronę życia. Właściwie trudno stwierdzić jednoznacznie, jaka jest owa południowa strona życia, ponieważ życie najintensywniej dzieje się tam od zmierzchu do świtu. Na czas siesty ulice puste, bary wymarłe, sklepy pozamykane (przeważnie). Za to, gdy słońce osuwa się za horyzont, zaczyna się dziać. Dzieje się intensywnie, hałaśliwie i wesoło niemal do rana.


Sigüenza - Trzy staruszki siedzące na ławce i rozprawiające o wydarzeniach ostatniego dnia powoli zbierają się do odejścia... Schodzą powoli... Wraz ze słońcem... Uliczką wiodącą do średniowiecznej katedry, gdzie bary, knajpy, restauracje porozstawiały na całej długości ulic i szerokości chodników stoliki. Babcie wiedzą co dobre.

Buenas noches!

Brak komentarzy: