24 czerwca 2008

Noc Świętojańska i sztukmistrz


Działo się. I to wcale nie na boisku w dalekiej Austrii, ale u nas, na Starówce. Nikt piłki nie kopał, choć piłek było dużo i wszystkie w powietrzu. Maczugi, ognie... I koncerty. Co prawda, dane mi było słyszeć tylko Czeremszynę, ale w tym przypadku powiedzieć "tylko", to powiedzieć "wystarczająco wiele". Magiczne głosy ludzi i instrumentów zabrały nas na kilkadziesiąt minut do innego świata. Inaczej, do tego świata tylko kiedyś indziej i gdzieś indziej. Trochę żal, że nie słyszałem Shannon, może klimat nie był ten. Przyjdzie czas w Samhain albo Beltaine...

Było tak magicznie, że aparat wydał mi się czymś nie na miejscu. Nie zrobiłem ani jednego zdjęcia. I jakoś mi nie żal. Było pstrykaczy co niemiara a ja nie miałem ochoty. I już.

Za to na drugi dzień (niedziela) zrobiłem kilka zdjęć, bo jakże miałbym nie zrobić? W końcu nie co dzień można ujrzeć Jaszę Mazura w niewłasnej osobie. Występ krótki, jak lina zawieszona na Placu Po Farze. Może mało mu za występ zapłacili... Ale mógł, choć przez sentyment, coś więcej. Ja liczyłem na salto do tyłu.


A w TV nareszcie zamiast meczu kultura wysoka... Mniej więcej dwupiętrowa.

Brak komentarzy: