14 kwietnia 2008

Bażant is dead (ale nie całkiem)


Wróciłem w stare miejsca, a właściwie to, co po nich pozostało. Obiektywnie: wyładniało. Wszystko (no, prawie) zadbane, posprzątane, wycięte, wykarczowane, zasiane, zrównane. W miejscu mokradeł i chaszczy dziś znajduje się trawnik, parking oraz ogrodzenie zespołu szkół. Niektórych miejsc, gdzie działo się coś ciekawego, nie mogłem namierzyć ze stu procentową pewnością, np. drzewa, z którego zwisał kolega ze ściągniętymi spodniami...

Na "mojej" ulicy też wyładniało. Nie mogłem dostać się na podwórko. ponieważ przy drzwiach zamontowano domofon. Nowe płyty chodnikowe, bank, szkoła językowa. Dziś już chyba nie padają tam cegły. Pozostały miejsca teraz nazwane zaułkami (podoba mi się to słowo). One też się zmieniły: w jednym z nich nie da się już zjeżdżać na sankach. Niektóre nowe sklepy wpisują się raczej w dawny klimat, a już z pewnością nie wyglądają "dzisiejszo", np. ten z szyldem "Wszystko po 4 zł, i nie tylko".

Odnowiono most, gdzie kiedyś chodząc po zewnętrznych krawędziach nad ulicą udowadnialiśmy swoją odwagę, choć z perspektywy czasu trzeba przyznać, że bardziej odważni musieli być kierowcy, którzy pod nim przejeżdżali. Jajka chyba nie były wtedy zbyt drogie...

Odnowiono też Bramę z całym otoczeniem. A kiedyś mieszkali tam moi koledzy. To było kolejne miejsce, gdzie za każdym razem przeżywaliśmy przygodę. Dom, w którym wchodząc na strych, pod nogami widzieliśmy podłogę tego, co kiedyś było znajdującym się piętro niżej mieszkaniem. Podłogą strychu a zarazem sufitem mieszkania poniżej było kilka belek, które nie posypały się z całą resztą. Łaziło się po nich świetnie.

W miejscu, w którym do drzwi mojego przedszkola prowadził chodnik teraz stoi murek i rośnie trawa.

Klasztor Dominikanów od strony ulicy Podwale wygląda nieciekawie. Pewnie dlatego przez lata opowiadaliśmy sobie, ze znajduje się tam dom dziecka, poprawczak i generalnie Bardzo Straszne Miejsce, z którego raz po raz ktoś zwiewał. Trzeba było uważać. Nie wiadomo przecież czy ten ktoś nie czaił się gdzieś w krzakach. Nie ma kasztanowców, potężnych starych drzew, które wprowadzały niesamowity klimat, szczególnie jesienią, gdy sypały się z nich wspaniałe kolorowe liście i kasztany. Pewnie już za bardzo pochylały się nad ulicą.

W starej piekarni zamurowano okna od strony krzaków. Rano, w drodze do szkoły, przechodziliśmy z kolegami przez furtkę w ogrodzeniu i podchodziliśmy do okna. Piekarz przez kraty podawał nam ciepłe bułki.

Szkoła nie zmieniła się wcale albo w niewielkim tylko stopniu.

Ale drzewo, na którym siedział ryś, wciąż stoi tam gdzie stało.

Brak komentarzy: