12 października 2007

III. Krzyż dobity


Ponoć po ulicy Zakładowej chodzi święty obraz. Usłyszałem to z ust kobiety, która schwyciła Bogu ducha winną (jakżeby inaczej?!) zakonnicę w przelocie i na dziesięć minut wydobyła ją ze stanu kontemplacji pięknego jesiennego przedpołudnia. Ta z należną jej pokorą rozglądała się szukając pomocy wokół, bez nawet jednego ukradkowego spojrzenia w górę (jakżeby inaczej?!).

A szkoda. Parę minut później po nieskalanym błękicie nieba przeleciał z warkotem ciemnoniebieski krzyż z białą obwódką! Błękit nieba, krzyż niebieski, biała granica pomiędzy nimi, dzięki której w ogóle można było stwierdzić: krzyż leci (krzyżolot)?!

Tylko ten warkot do krzyża wcale mi nie pasował. No, bo jak to tak? Widział kto warczące krzyże? Umysł mój rozpoczął radosną twórczość – cudne, pędzące myśli z rana, w dodatku twórcze! Sama rozkosz! Umyśliłem sobie, że ten warkot to źle zbity krzyż. Niedokładnie złączone ramiona z pewnością wydawały ów dźwięk. I przyszło mi na myśl – są niedokładnie dobite!

*
"- Dobijcie go!
- Ale obywatelu dowódco, on wyraźnie nie żyje!
- Czy ja wam mówię, żebyście ze mną dyskutowali czy, że macie go dobić?! – Dowódca wyglądał na dość furiacko zniecierpliwionego.
- Tak jest… To znaczy, tak właśnie myślałem, ale później spojrzałem w dół… Na niego…
- Iii…? – to przeciągające się „i” można z powodzeniem określić poetycko kwintesencją złości.
- I on się ewidentnie nie porusza…
- …?! – o ile poprzednia wypowiedź była kwintesencją złości, to tu już nie mam pomysłu. Ale, gdyby znaki przestankowe mogły wydawać dźwięki to te myślę, że można by porównać do zgrzytania piachu między zębami.
- No, on nie daje już oznak życia! – Żołnierz nie miał lepszego pomysłu.
- Doprawdy? A czy oznaką jego życia nie jest już sam fakt, że sobie tutaj leży? – na twarz Dowódcy wypełzł grymasik, takie małe grymasiątko samouwielbienia.
- No w sumie to pan Dowódca ma rację. Mamy tu wręcz kilka oznak jego życia… O! Tam leży jego noga – Żołnierz wskazał jakiś podłużny kształt znajdujący się na końcu kilkumetrowej polany.
- Coś chcecie mi przez to powiedzieć żołnierzu?
- Tak! Nawet jeśli leżący tu oto nasz Wróg żyje, to bez nóg raczej daleko nie ucieknie?! – spojrzenie Żołnierza błądzące po twarzy Dowódcy można by określić jako pełne wiary, nadziei, choć niekoniecznie miłości.
- Jeśli nawet, na krótki moment dopuścimy tę absurdalną myśl, że ów człowiek nie żyje, czy uważacie wykonanie rozkazu za zbędne? Rozkazu?! Nawet, gdy wasza decyzja może, w przypadku pomyłki, spowodować, że wróg podniesie ostatkiem sił rękę…
- To bzdura! – reakcja Dowódcy na to nieregulaminowe zachowanie była nad wyraz spokojna; no cóż, szok robi swoje – Nawet gdyby ostatkiem sił cokolwiek uniósł, to na pewno nie rękę! Jego ręce leżą w połowie odległości między ciałem a nogami! To jest jakieś pięć metrów stąd! O, tam!! – Żołnierz w całym swym jestestwie stał się kwintesencją desperacji.
- Żołnierzu! Chcecie mi powiedzieć, że bez rąk i nóg Wróg nie stanowi żadnego zagrożenia?! Że nie może sobie myśleć o nas, naszych dzielnych chłopcach, którzy tu walczą i wykrwawiają się na wszystkich frontach, jakichś okropności?! – może trudno w to uwierzyć, ale dałbym sobie rękę uciąć, że w oczach Dowódcy zagościły… Nie, to niemożliwe… - Że jego plugawy język nie będzie rzucał obelg, które niczym kule będą dosięgały naszych umęczonych barków, naszych pleców, za którymi pozostanie?!

Żołnierz zaczynał rozumieć. Powoli niczym ślimak do jego umysłu dotarł sens sytuacji, w której się znalazł. "To prawda! To najprawdziwsza prawda (lub bardziej filozoficznie: oczywista oczywistość)! - pomyślał goraczkowo szukając w kieszeni ostatniego papierosa - Nie może być inaczej! Przecież… To jest argument!" Rozejrzał się wokół błędnym wzrokiem. Zachwiał się i upadłby, gdyby nie pomocne ramię Dowódcy, który w ostatniej chwili schwycił upadającego Żołnierza. Jakby z wielkiej dali, odpływając niczym samotny, zmaltretowany setkami wichrów żaglowiec, usłyszał słowa Dowódcy:

- Oż k… mać! – ale już nic go nie obchodziło. Chciał tylko spokojnie zapalić papierosa i przez pięć minut nie myśleć o tym, że przez całą rozmowę niczego nieświadomy Dowódca opierał buta o głowę Wroga. Ciało o którym mowa, leżało jakieś dwa i pół metra dalej…"

*
Wracając do krzyża...

Brak komentarzy: