Cień i drzwi

 


Część drzwi spowita cieniem, część rozświetlona. Klamka wyłamuje się z ciemności, ale jednocześnie na oświetlonej części drzwi pada jej wykrzywiony cień. 

Te drzwi są zamknięte na stałe, zapieczętowane niemal jak jakieś mityczne wrota prowadzące Stąd Tam a Nigdy na Odwrót. Przez ułamek sekundy, zanim wzrok przyzwyczai się do tej rozpiętości tonalnej, można odnieść wrażenie, że są one lekko uchylone. Złudzenie? A może "przypadkowy" przejaw czegoś niejasnego? 

Dlaczego tak bardzo lubię stare, rozpadające się budynki, zamknięte drzwi, powybijane szyby w oknach? Co takiego chce mi powiedzieć ktoś zamieszkujący te miejsca (lub TO MIEJSCE, jeśli wiesz o czym mówię)? Może to być związane ze zwykłym sentymentem. Lubelska starówka w latach osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych tylko z grubsza przypominała tę znaną i podziwianą dzisiaj.  W tamtych czasach większość kamienic wyglądała (szczególnie od strony podwórek) jakby nigdy nie wyleczyły powojennych ran. Pozapadane piętra, dziurawe sufity, pokruszone ściany. 

Z jednej strony obraz nędzy i rozpaczy. Z drugiej natomiast, dla nas, miejscowych dzieciaków, niekończące się źródło przygód i wyzwań. Do dziś pamiętam bieganie po belkach, jedynych pozostałościach sufitów na drugim piętrze w miejscu obecnej restauracji Szeroka albo przechodzenie nad ulicą Podwale po sypiącej się zewnętrznej części mostu... 

Czy to przez sentyment? A może coś innego? Nie wiem teraz i nie wiem czy kiedykolwiek będę wiedział. Może to jedno z tych pytań, na które nie ma odpowiedzi? Przyznam, że nie poszukuję jej zbyt intensywnie. Po prostu robię zdjęcia, kiedy miejsce do mnie przemówi. 

A takie miejsca potrafią gadać. Nawijają jak szalone, bo przecież wiedzą, że ich czas się kończy.  Przemawiają pustą doniczką na parapecie za połamaną okiennicą. Przemawiają zabitymi, odrapanymi drzwiami. Przemawiają połamanymi gratami walającymi się na podłogach. Czasem potarganą słomą i gniazdami jaskółek. Nie nudzi mi się słuchanie ich. Słucham pilnie, aktywnie, choć niewiele z tego rozumiem. A im chyba nie o to chodzi, by być zrozumianymi, lecz wysłuchanymi. 

Niebieskawy cień niczym drabina prowadzi wzwyż. Takiego samego koloru drugi, cieńszy, sączy się z romboidalnego kształtu spływając na drzwi. To co zmierza do góry - powraca do punktu wyjścia. Do drzwi. 










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Taniec Słońca

Był sobie dom