Ścierwo w wodzie


W Ostrowie na rozgrzanej szybie siadło muszysko. Tak, nie była to mucha, ale wielka, przerażająca, wgapiająca się we mnie południca. 

Paskudna. Nie taka jak zapamiętałem z obrazków różnych słowiańskich demonic, które dopiero zaczynają kusić, zanim przejdą do rzeczy i odkryją swoją prawdziwą twarz. Ta miała twarz odkrytą i prawdziwą do bólu, który prawdopodobnie bym odczuł na własnej skórze, gdyby nie dzieliła nas gruba szyba samochodu. Uznałem zatem, że nie jest to miejsce na letni wypad, skoro tak niegościnnie zachowują się miejscowi. Spryskałem szyby święconym płynem letnim - poskutkowało, i odjechałem. 

Docierając do Jeziorzan (miejscowość, nie plemię) uznałem, że tutaj zatrzymam się na dłużej, ponieważ skusił mnie widok przepływającego Wieprza (rzeki, nie zwierzaka). W okolicy było też parę bajorek i malowniczych łąk. W perspektywie miałem jeżdżenie po omacku po okolicy w klimatyzowanym aucie albo pocenie się pod ciężarem plecaka i statywu podczas łażenia w popołudniowym słońcu i temperaturze powyżej 30C. Oczywiście wybrałem drugie rozwiązanie. Z przyświecającą mi sentencją "raz kozie śmierć!" (bo ja z Lublina jestem...) ruszyłem w niezbyt odległą dal. Bo w zasadzie wszystko było na wyciągnięcie bardzo długiej ręki. 

Czekałem na zachód słońca, ale ten nie nadchodził. Niby nie byliśmy umówieni, że tu i teraz, ale byłoby miło. Niestety, mam brzydki zwyczaj zawijania się z terenu tuż przed zachodem, co skutkuje małą ilością zdjęć z tym przepięknym, ciepłym, niemal duchowo nastrajającym światłem. Tym razem postanowiłem, że się uprę. Uparłem się i postanowiłem, że zostanę!

Zostałem. Nie powiem, żeby światło jakoś szczególnie zabłysło tego dnia. Niby był ładny zachód, nawet jakieś tam chmury się pojawiły, na których powierzchni zamalowały się ciekawe odcienie, ale samo słońce nie dało jakiegoś szczególnego popisu. W międzyczasie (w międzyprzestrzeni jeszcze nie próbowałem) poszwendałem się po okolicy robiąc zdjęcia tu i tam. Niestety, środkiem pleneru płynął rozgrzany do płynności asfalt drogi pozbawionej pobocza a była ona całkiem szybko ruchliwa, więc przeskakiwanie z jednej strony na drugą z plecakiem wyładowanym sprzętem i rozłożonym statywem wymagało zręczności, niczym w grze z żabą skaczącą przez jezdnię. 

Skacząc tak z jednej na drugą i z drugiej na pierwszą stronę trafiłem nad niewielki staw. Nie było w nim prawie nic ciekawego. Ot zwykły staw przy drodze, z trzcinami i wędkarzami prowadzącymi mini dialog:
- Podoba mi się.
- Co?
- No to, podoba mi się.
- Ale co?
- No ogólnie.

*** 

Jest taka scena w Tańczącym z Wilkami, gdy porucznik John J. Dunbar (po angielsku lieutenant, co wygląda jakby zapisał to ktoś, kto dopiero uczy się pisać, nie przykładając wagi do tego, gdzie stawia poszczególne lietry...) przybywa do fortu Sedgwick, w którym ma się zakwaterować. Zwiedzając okolicę z zapałem młodego skauta odkrywa, że żołnierze stacjonujący tutaj wcześniej byli brudasami i patałachami, którzy całe otoczenie doprowadzili na skraj klęski ekologicznej. Kiedy zamierza nabrać wody z pobliskiego stawu z przerażeniem odkrywa zamieszkujące go rogate demony! No, dobra. Przestraszył się i stanął jak wryty, ale to co zobaczył było o wiele gorsze niż demony... Szczątki jeleni powrzucane do wody stanowiły naprawdę koszmarny widok.

Właśnie owa romantyczna scena pojawiła się przed moimi oczami, gdy stanąłem nad tym małym stawikiem w Jeziorzanach (dosłownie nad - staw tuż przy drodze, przypominam, brak pobocza...). Mógłbym opisywać tutaj swoje iście herkulesowe wyczyny, gdy podpierając się statywem próbowałem nie stoczyć się do wody, jednocześnie oganiając się przed chmarami nieujarzmionych, atakujących mnie ze wszystkich stron gzów i innych native'ów zamieszkujących okolicę a nie tolerujących mojej tam obecności. Jednak oszczędzę czytelnikowi tego rodzaju nic nie wnoszących opowiastek.

Nie jest to szczególnie udany kadr. Przede wszystkim wypadałoby bardziej zaznaczyć te sterczące konary i wystający z wody pień, ale niestety, nie miałem możliwości ruchu w żadną stronę oprócz tej, z której się tutaj zsunąłem. Tak czy inaczej, jestem zadowolony, że wbrew okolicznościom wytrwałem, żeby sobie tę scenę z jednego z moich ulubionych filmów sfotografować. 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Taniec Słońca

Był sobie dom