13 czerwca 2024

Ktoś z małym



Czasami jest tak, że bardzo się nie chce. Oj, bardzo. Siedzi sobie człowiek wygodnie lub nawet nie bardzo wygodnie, ale siedzi. Czasem pomyśli, że może dość tego siedzenia, warto by coś zrobić. Pójść dokądś. I siedzi dalej. No, bo gdzie tam będzie szedł...

Bywa tak, że sobie człowiek spojrzy przez okno. Ot tak, przypadkowo. I myśli "O rany, ale światło! Teraz to by dopiero zdjęcia były!" No, ale tak myśląc zaraz sobie umyśli, że zdjęcia to może by były, ale trzeba było pomyśleć, albo przynajmniej zerknąć wcześniej. Lipa... I siedzi dalej.

Czyta sobie taki ktoś bloga innego ktosia. Tyle że tamten ktoś, to nie byle kto! Artysta! Mistrz sztuki fotografowania! Sztukmistrz! Co za kadry, jaka kompozycja! Ależ kolory! A pod zdjęciem opis:

Rozejrzyj się wokół, nie trzeba wyruszać w egzotyczne podróże, bo piękne kadry, wspaniałe ujęcia możesz znaleźć tuż obok swojego miejsca zamieszkania. Po prostu wyjdź i rób zdjęcia!
Wspaniale. Skoro on tam w Grand Teton, Yellowstone, Yosemite czy innym Big Sur mógł stworzyć takie kadry, to ktoś inny wszędzie u siebie, np. na Kalinie i w okolicach też może... Prawda? Ktoś nie narzeka, przecież mógłby mieszkać w Warszawie...

Pierwsza myśl "jasne, cwaniaku...", po chwili druga "nie ma szans", a później trzecia "bez jaj!". I znów zerka sobie człowiek przez okno. Czasem rzuci ukradkowe spojrzenie na wgapiające się w niego z wyrzutem oko wizjera aparatu spoczywającego obok, który nie wiedzieć dlaczego, nie leży schowany w szafie.

W końcu trochę niechcący, być może przymuszony sytuacją (nieważne jaką) podnosi się z krzesła, zakłada buty, łapie zestaw prosty, mało kłopotliwy - 50 mm, manual, bez filtra. Tak, aby trochę oszukać wewnętrznego Niechcieja, że niby "ot tak sobie" wychodzi — wychodzi. 

Powiedzmy, że wsiada do samochodu i jedzie 10-15 minut. Wysiada i idzie. Atakują go komary wielkości pocisków armatnich, więc biegiem wraca do samochodu, by użyć zasłony chemicznej, która ostatecznie i tak okazuje się nieskuteczna, więc atak insektów nie ustaje (i już jest jakaś namiastka dalekiej północy!). 

Idzie ktoś ścieżką rowerową bez roweru, ale za to z dyndającym sprzętem. Ok, powiedzmy szczerze: sprzęcikiem — manualna, stara pięćdziesiątka bez filtra nie robi wrażenia... Krótkie to, wytarte, ledwo widoczne. 

I nagle przez zasłonę nieustającego bzykania komarów (świntuchy...) przebija się to... Światło! W ułamku sekundy pojawia się myśl: "dlaczego nie mam dłuższego o zmiennej ogniskowej?! Co mnie podkusiło, żeby brać to małe, tępe (przypis tłum.*: nieostrzące) coś, zamiast pełnego sprzętu plecaka?!".  Nie odpowiadając sobie jednak na to pytanie, idzie taki ktoś ścieżką i próbuje wyciągnąć z manualnej 50 bez filtra to, co tylko można. Tym bardziej że oprócz światła pojawiły się kolory... Przepraszam: KOLORY!

Przez moment czuje się ktoś jakby był na drugim końcu świata (bo wiemy, że świat ma koniec — przecież każda płaska powierzchnia gdzieś się kończy...). Zapomina, że... to nie Big Sur, Yosemite, Yellowstone czy inne Grand Teton, a zwykła ścieżka rowerowa nad Bystrzycą pod zwyczajnym Lublinem. 

I taki ktoś myśli, że jeszcze pół godziny temu, siedział na krześle patrząc przez okno...

(a tu w ruch poszedł stary już smartfon)

_____________________

* tłumoka?

Brak komentarzy: